Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/231

Ta strona została przepisana.

Nadbiegł i drugi Stróż nocny, kościsty a wysoki Łukasz trębacz, o wiśniowym ubiorze i uroczystéj postawie. Ten, nie piął się na linę, ale podniesionym berdyszem groził owéj ręce wystającéj z dachu, i starał się utrzymać porządek między publicznością, któréj coraz więcéj przybywało. W sąsiednich domach, okna się otwierały z brzękiem, widać w nich było głowy niewiast, obrurkowane w białe nocne czépki, wodzące przestraszonemi oczami. Na ganki wysypywała się służba w pół odziana, za nią panowie gospodarze wychodzili w szlafmycach, z kijem w ręku, pytając niecierpliwie:
— Co to takiego? Co się stało?
Jedni odpowiadali:
— Gore!
I głos ten leciał z ust do ust, szerząc niezmierną trwogę.
Drudzy uspakajali:
— Ale gdzież tam! To nic, — jeno ktoś zabit.
Inni znów przeczyli:
— Nie zabit, jeno zrabowan. Cały Dom Bursztynowy obrabowan.


Wśród téj bieganiny i krzyków, ukazał się Majster Johann. Wyszedł, więcéj zdziwiony niżeli strwożony, a rozejrzawszy się w sprawie, zaczął wołać na drapiącego się wciąż pod górę Kubę: