do pasa po-nad klapę, ale gdy ztamtąd było jéj za daleko, wyskoczyła na dach wdowiego domu, wbiegła na drabinkę, i wytknąwszy głowę, szeptała:
— Pst! Pst! Maciek! A ty głuptasie, słysz-że!
Maciek, oparty o komin, z całych sił przytrzymywał linę, która pod ciężarem Grubaska, wysuwała mu się nieustannie, a tak był zacietrzewiony tą robotą, że nie zaraz usłyszał wezwanie.
Nakoniec odwrócił głowę.
— Cego?
— A no, chodź-że!
— Niemogę. Pon kazał wyhissować śnor
— Ależ, ty ośle jakiś, po cóż to pan kazał? Po to, aby nikt liny nie obaczył. A jak raz obaczyli, to już przepadło.
Maciek otworzył wyłupiaste oczy.
— A dyć to prowda.
— Puść-że ją do licha, i uciekaj!
— A jakoz ja pona dogunię, kiej ulica pełniusieńka narodu?
— A już nie o gonienie tera rzecz, jeno trza im się wypsnąć. Już ja cię tak dobrze schowam tu w mojéj komórce, że i sam kat cię nie wynajdzie. Puść, i zmykaj, bo jak cię złapią a wezmą na pytki, to ci będzie ciepło.
Maciek zrozumiał nakoniec rozpaczliwość swego położenia. Choć żal mu było ustępować z pola walki, roztworzył ręce, i wnet na ulicy rozległy się ogromne śmiechy. Lina, niespodzianie puszczona, obsunęła się warcząc, i Kuba
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/233
Ta strona została przepisana.