Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/234

Ta strona została przepisana.

chlupnął o taras całym ciężarem swojéj pulchnéj osoby.
Przygoda ta jednak nie ochłodziła jego żarliwości. Owszem, zawołał:
— A widzita! Już łotr się mnie boi, kiej puścił. Ale ja go nie puszczę. Gdzie mój bieret? Hej, dawajta mój bieret!
Podano mu szafirowy beret jaki zgubił w upadku. Nadział go z fantazją na ucho, i znów zaczął piąć się pod górę, wygłaszając przechwałki:
— Oho! Nim tamci na dach wylézą, ja go tędy przycapnę. Abo to ja raz już wyłapywał złodzieje?



Ale Maćka już nie było na dachu. Fruzia co żywo go zepchnęła, drabinkę mu rzuciła, sama téż wnet znikła, i klapę zatarasowała za sobą na wewnętrzne haki; w domu bowiem tak porządnickiéj, a razem i tak lękliwéj osoby, jaką była samotna wdowa, wszelkie wejścia i otwory miały szczelne zamknięcie.



Już téż był i czas na ucieczkę.
Właśnie Kornelius i chłopcy czeladni wynurzyli się z innéj klapy, wyciętéj w dachu Bursztynowego Domu.
Ukazanie się ich na wysokościach, zostało przywitane z ulicy wielkim okrzykiem tryumfu.
Kuba tylko jeden zmartwił się ich wtar-