gnięciem na plac boju, gdzie koniecznie chciał dotrzéć pierwszy. W obec Gracji, zdumionych jego widokiem, zawisł na wpół drogi w powietrzu, namyślając się, czy daléj ma pokazywać, jak jest nieustraszenie wiernym swojemu powołaniu, czy téż może już drugim ustąpić wieńca zwycięzkiego?
W téj niepewności, krzyczał:
— A cóż? Macie go tam?
Kornelius i chłopcy, biegali po tętniącym dachu, jakby oparzeni. Zaglądali w kominy, niéma nic. Rzucali okiem na sąsiednie dachy, (oba dużo niższe,) a nie widząc tam ani drabin, ani żadnych śladów ucieczki, zachodzili w głowę gdzie się podział ów niepochwytny złoczyńca? Kornelius przesunął szyję między zakrętami dwóch esów, i pytał:
— Czy zlazł po linie? Bo tutaj go niéma.
Pomiędzy publicznością powstał śmiech szalony. Coraz więcéj świéc latało w oknach, coraz więcéj ludzi tłoczyło się na gankach, podziwiając przemyślność złodzieja.
Ale nagle, w tę wesołość uderzył istny piorun.
Majster wyleciał z domu jakby warjat. Trzymał się za głowę i krzyczał:
— Hedwiga! Hedwiga! Wziął mi Hedwigę! To on! On!..... Ja wiem kto!
Mina, cała drżąca, przystąpiła:
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/235
Ta strona została przepisana.