— Herr Meister, nie może to być. Jam sama drzwi zamknęła.
— Głupiaś babo. Nie drzwiami ona wyszła, jeno tamtędy.
Tu pokazał małe okrągłe okienko.
Na te słowa, wszyscy zadarli głowę. Powstał jeden okrzyk podziwu.
— O o o!... Tamtędy? Jakoż to może być? Taką małą dziurką? A toż chyba czary?
Co prawda, widziany z dołu, i przy niepewném xięźycowém świetle, kamienny pierścień wydawał się jeszcze nierównie mniejszym niżeli był w istocie.
W téj chwili przyciszonego zdumienia, rozwarły się drzwi sąsiednie; wybiegła z nich Pani Flora, cała w bieliźnie, z rozpuszczonemi włosami, jak osoba ze snu wyrwana. Toczyła błędnym wzrokiem i pytała:
— Co to? Napaść? Ogień? Co?
Majster Johann przechylił się z jednego tarasu na drugi.
— Nieszczęście. — Rzekł. — Hedwigé mi porwał. Niéma jéj.
— Co gadasz Waszeć? Wszakeś sam ją zamknął? Którędy?
— Którędy! Którędy! — Powtarzał z gniewném uniesieniem. — Wszyscy to samo! Którędy? A no, tamtędy!
Pani Flora podniosła niewinne oczy.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/236
Ta strona została przepisana.