I nagle, prąd współczucia dla młodéj pary, przeszedł po całym tłumie.
Majster Johann uczuł to nieprzychylne dla siebie poruszenie. Wyciągnął pięść i zawołał:
— Herr Gott! Trzebaż coś robić! Niechże mi kto pomoże, bo tu nie kto pokrzywdzon, jeno ja!
Kuba się przybliżył:
— Panie Radny, ja puńdę, zadzwonię na kościele.
— A co mi po dzwonach? Dzwoń umarłemu. Dla mnie, czego trzeba, to konia!
Tu zbliżył się Kornelius.
— Panie Meister, u nas w Amsterdamie.....
— A bierz cię licho z twoim Amsterdamem! Co mi tu Amsterdam pomoże?
— A pomoże. Pan Meister powieda; «Trza cóś robić.» U nas w Amsterdamie, kiedy łotr porwie niewiastę, to go ludzie zaraz topią w kanale, jak szczenię.
— A dobrze, i ja go utopię, w Motławie, w morzu, we krwi, w czém chcesz, jeno mi go daj! Ha, jak go dostać? Żebym konia tylko miał, tobym go dogonił, choć on już daleko, za miastem! Dalibóg, dogonię!
Tu Pani Flora nagle wyszła z omdlenia, i ozwała się:
— Pleciesz Waszeć trzy po trzy. Jakoż on ma być za miastem, kiedy Bramy już dawno zaparte, a on tylko co umknął? Szukaj Waszeć, szukaj, ale w mieście.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/238
Ta strona została przepisana.