— Prawdać to, wdowa dobrze gada. — Ozwały się różne głosy.
I Kornelius, w myśli zestawiwszy wspomnienia swojéj nocnéj przechadzki, poparł jéj zdanie.
— Tak. — Mówił. — Kiedy ów łotr uciekał, to właśnie grali na wieży. Przede graniem, liny tu nie było.
Pani Flora uradowała się niezmiernie tém poparciem, przychodzącém ze strony, zkąd najmniéj mogła się spodziewać pomocy, i już sądziła że jest bliską tryumfu.
Na nieszczęście, w téjże saméj chwili, Fruzia do niéj przypadła, i szepnęła jéj w ucho, głosem trzęsącym się od strachu:
— Pani... Pani... niech Pani wraca doma...
— Co znowu?
— Jakiś Drab Miejski wpadł do nas, i powieda że złodziéj pewnie w naszym domu się chowa.
— Co za Drab? Wszak widzisz, Kuba i Łukasz tu stoją.
— A ba! Żeby to który z naszych, tobym sobie dała z niemi radę, ale to jakiś Starszy, nieznajomy..... Chce nam cały dom przetrząsać, niby wedle naszéj przezpieczności.
— O, to źle... — Syknęła Pani Flora, i zwróciła się ku swoim drzwiom co żywo, nie bez żalu jednak, że niemogła do końca doprowadzić swojéj rozprawy z Panem Schultzem.
Ten, wcale nie dał się ztropić. Owszem, fukał coraz gwałtowniéj:
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/239
Ta strona została przepisana.