kole mnie na moście, tak aż mu burka w bok furknęła, i ja wonczas obaczył, co na łęku ma dziewczyninę. Tedy ja musie w oczy roześmiał, o tak! A on nic, jeno zęboma na mnie zgrzytnął, płaszczysko nasunął, i kieby dyabeł jaki poleciał w pole het, a my się całą drogę naśmiali.
— Herr Gott! — Krzyczał Majster. — Oni się śmieją, a tu jest nieszczęście! Panie Krystofie! Sprawiedliwości! Miłosierdzia! Daj mi konia i ludzi! Każ otworzyć Bramę! Ja jeszcze ich dogonię!
Burmistrz Freimuth, który miał szczerą życzliwość dla Pana Rajcy Schultza, zabolał serdecznie nad jego nieszczęściem.
Ach czemuż tu w téj chwili nie było Pani Flory? Jéj głos, tak mile zawsze słuchany przez Pana Krzysztofa, byłby może zdołał udaremnić jego potężną pomoc. Ale przekorne losy chciały inaczéj. Przez nikogo niepowstrzymywany, Burmistrz odpowiedział bez namysłu:
— Zacny Panie Johann! Nietylko dam ci konia i ludzi, ale sam z tobą pojadę aż do Bramy, aby wam ją bez mitręgi otworzono. Pupilkę ci wykradli, powiedasz? A pfe! Niepozwolę ja na taką nieuczciwość. Hej! Dawaj tu który konia!
Słudzy się poruszyli, ale w tęż chwilę Hans Hecker, który swoją ryżą głowę krył dotąd za plecami Burmistrza, zeskoczył z siodła i zapraszał:
— Służę moim konikiem.... służę....
— A na czém Waszmość wrócisz doma?
— Ja? Na piechotkę.... mój dom tuż.... o dwa kroki....
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/242
Ta strona została przepisana.