Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/243

Ta strona została przepisana.

Tak się tłumacząc, Pan Wójt, który nie lubił być zamieszanym w cudze biédy, zostawił konia i sługi na odczepkę, a sam sunął swoim łasiczym chodem, i niepostrzeżenie przepadł w tłumie.
Przez ten czas, Majster już dosiadał jego siwosza, i pędził jak szalony.
Burmistrz i służba za nim.
Jeden tylko Wójtowski strzelec, widząc umknięcie swego pana, wahał się w niepewności gdzie ma jechać, za nim? czy za tamtemi?
Kornelius przyskoczył do niego z roziskrzonym wzrokiem.
— Frycku! — Rzekł. — Daj mi twego konia.... na godzinę! I jeszcze cóś.... tę rusznicę! Ja ci duszę dam za to!
— Duszę jak duszę. — Odparł tamten. — Ale za rixdalla, to i oddam.
— Trzy dostaniesz, jutro, jak oświtnie, jeno dawaj! Czy nabita?
— Nabita. Masz, i siadaj.
Kornelius dosiadł konia, wziął rusznicę, i pognał za biegnącemi.



Dopędził ich pod sklepieniem Wysokiéj Bramy, w chwili gdy Burmistrz krzyczał:
— Hej! Bramę otwierać! To ja, Burgemeister Freimuth!
Na tak wszechwładny rozkaz, ruch wielki powstał między Strażnikami. Jedni biegli po klucze, inni wzięli się do spuszczania mostu; łańcuchy zaczęły w górze warczéć.