Przez tę chwilę oczekiwania, Burmistrz zagadnął dyszącego z niecierpliwości Majstra:
— Dotąd wszystko łatwo. Ale teraz, którędy Waszeć myślisz bieżéć? Dróg tu co niemiara.
— Ja? — Wybąknął tamten. — A juścić na Nowe Ogrody.
— Co? Tak bez namysłu? Na oślep? A jak oni inną drogą pojachali?
— Już ja keine gadanie wiem że nie inną, jeno tą.
— A to czemu?
— A gdzieby on ją chował, jak nie za fossami Władysławowa? I niech-no raz tam wjadzie, to już po niéj. Ale ja go dogonię! Odbiorę! Zabiję!
— Więc to człek rycerski?
— A ktoby jenszy? To ten hultaj od Wodnéj Armaty, co mi się w dom wkręcił, niby to jéj brat. Słuszny brat! Psu brat!
— Słuchaj Waszeć.... — Mówił Burmistrz głosem nagle zmienionym. — Jeśli to sprawa z rycerstwem Jego Królewskiéj Mości, to inaksza facyata rzeczy. Puścić was puszczę za Bramę, bom dał parol, ale pod kondycyą....
— Co znów zakondycye? — Ofuknął się Majster z wielką złością.
— Nie fukaj mi tu Waszeć, bo ja Burgemeister, ja responduję przed Królem za to co wy wszyscy wyrabiacie. Odbierz swoją pupilkę, to ci wolno — jeno nie wdawaj mi się w żadne zabijatyki — słyszysz Waszeć? W żadne! Już i tak dosyć
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/244
Ta strona została przepisana.