chwytał ją wpół, i chciał oderwać od Kaźmierza. Ale ona jeszcze silniéj przykrępowała się do towarzysza.
Ten, objął ją lewą ręką, a prawą szukał broni. Do rapiera nie mógł dosięgnąć, bo mu go postać Hedwigi zasłaniała, więc tylko podwinął rękę i wyciągnął kordelas.
Błyszczący nóż świsnął w górze, i już opadał na gruby kark Majstra. Byłby mu rozpłatał miękką szyję, bo zamach był junacki, ale jeden ze strzelców Burmistrzowych podstawił swój berdysz, i podbił Kaźmiérzowi rękę. Stal, zamiast uderzyć w szyję, obsunęła się po ramieniu Majstra, którego gruby wypchany rękaw, rozdarł się, i ciepłą krwią nasiąknął.
Kaźmiérz gniewny zwrócił się przeciw strzelcowi co mu podbił rękę, świsnął znów kordelasem i ciął na odlew; strzelec stęknął, i znikł mu z oczu. Młodzieniec obrócił się ku innym, którzy go ze wszech stron chwytali. Chciał dosięgnąć tęgo co mu wstrzymywał konia, ale że ten był zpieszony, więc jeździec mierzył ostrożnie, w obawie aby głowy końskiéj nie zranić, i ucieczki sobie nie zamknąć.
W téj chwili rozległ się za nim wystrzał.
Pan Kaźmiérz wydał krzyk dziwny — roztworzył ręce — piana różowa na usta mu wybiegła — zamknął oczy, i w tył się przegiął.
Byłby spadł z konia, gdyby nie Hedwiga, która przytrzymywała go w gwałtowném objęciu, sama przytrzymywana ciągle przez podchwytującego ją Majstra.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/248
Ta strona została przepisana.