Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/249

Ta strona została przepisana.

Już mu się kilka razy wyśliznęła, już Kaźmiérz upadający z konia pociągał ją za sobą, gdy Pan Johann wpił swoją szponiastą rękę za jéj krézę. Twardy kołniérz zaczął ją dusić jakby stryczek. Dla złapania powietrza, w tył przechyliła głowę, ale ręka wciąż dociągała kołnierz — w oczach jéj się zrobiło czarno — ręce obezwładniały — wpół zadławiona i zupełnie już bezprzytomna, padła na piersi Majstra.
Ten porwał ją, posadził, a raczéj położył przed sobą, głowę jéj oparł na swojém rozkrwawioném ramieniu, konia zawrócił napowrót ku miastu, puścił się, cwałem, i znikł w ciemnéj nocy.

..................


Tymczasem Pan Kaźmiérz runął z siodła.
Koń, przestraszony wystrzałem, krzykami, zamieszaniem, wyrwał się — poleciał wprost przed siebie gościńcem wiodącym ku Oliwie, i przepadł w ciemniejących gąszczach.
Łowczy, który dotąd nie mieszał się czynnie do zajścia, lecz tylko — jako wódz baczny — kierował czynnościami drugich, teraz dostrzegłszy leżącego, zsiadł co żywo, zbliżył się, i pytał z wielkiém zatrwożeniem:
— Aleć on nie zabit?
Kornelius przysiadł na piersiach Kaźmiérza, przyłożył do nich rękę, roześmiał się twardo, i odpowiedział: