Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/254

Ta strona została przepisana.

Dopiéro po południu, dobiła się tam Pani Flora, która zawsze i na wszystko miała swoje sposoby.
Trochę popukawszy, zaczęła wołać:
— Mina, otwiéraj! Bo ja niesę dryjakiew dla Pana Konzula.
Zaraz klucz zgrzytnął, drzwi troszkę się uchyliły, wyjrzała z nich przerażona twarz Miny. Wdowa tak zgrabnie wparła się w tę szparę, że sługa musiała ją wpuścić do sieni, ale natychmiast drzwi napowrót zamknęła.
— Meister nie każe nikogo puszczać i okrutnie sierdzi się, co tam tyle narodu stoi. Ach! — Mówiła daléj, podnosząc do nieba ręce. — Ach! Co się to u nas porobiło!
— Czy Meister leży?
— Nie, chodzi po swojéj komorze, tam na drugim trepie, od podwórka, bo nie chce patrzéć na te ludzie, co mu dom napastują.
— Wiem, że porąban. Czy ta rana zła?
— Pono nie. Balwiérz opatrował i śmiał się, i gadał, że za dniów pięć abo sześć Meister będzie zdrów. Ale zawdy biedny syka z bólu.
— A frajlein Hedwiga czy już wié, że Pan Kaźmiérz nieżyw?
— A jakże, wié! Meister zara jéj to gadał, i ten paskudny Kornelius chwalił się przed nią że go zabił. Oj szkoda frejbittera! Nieładnie to było, że wykradał Pannę Hedwigę, Meister miał racyję że ją gonił, Meister ma zawdy racyję, ale po co ten Ollender go zabijał? Taki gładki kawaler! Taki szczodry pan!