Tymczasem Pan Majster, coraz bardziéj się zapéżając, wołał:
— Na cóż tedy ja ją gonił, i krew moją przelewał, i tamtego zabijał, jak nie na to aby ją miéć? Prawda że nagrzeszyła, i grubo, aleć Ewangeliya każe w sercu żywić misericordię. Niechże mi się zasubmituje, a do nóg padnie, a zaobiecowa jako mi będzie zawdy wierną żoną i sługą, to jeszcze dostanie pardon.
Pani Flora nic nie odrzekła, oparła głowę na ręku, i mocno się zadumała.
Majster przeszedł kilka razy przez pokój. Nagle, stanął przed nią, jakiś rozweselony.
— Czy wiesz Wasani? Trudno to dać wiarę, a jest. Już ręka mniéj piecze.
— Chwałaż Panu Bogu! Żebym to ja mogła jeszcze i na duszną ranę Waszeci przyłożyć plasterek! A mogłabym.
— Co znów? Jakim sposobem?
— Puść mię Waszeć do Hedwigi, a ja ją do submissyi nakręcę.
Na twarzy Pana Majstra odmalowało się wahanie.
— Puść mię Wasze, — powtarzała — ja jéj nakiwam jako trzeba. Powiem jéj, niech-że raz już wybije sobie z głowy onego młokosa, tém więcéj że już umarł, i żadne lamenta go nie wskrzeszą. A choćby i mogły wskrzesić, czy to nie większy onor zaślubić słusznego personata, niż takiego chudego sowizdrzała?
— O to to. Powiedz jéj Wasani jak to ty umiész. A umiész, bo z Wacpani Salomon
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/258
Ta strona została skorygowana.