Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/262

Ta strona została przepisana.

— Ależ cicho, cicho..... — Przestrzegała tamta, kładąc jéj rękę na ustach. — Wszystko ci powiem kolejką, jeno po cichutku, bo tamten stoi na czaciech, a to przed nim sekret. Kto mi to mówił?
A Pan Oberszter Zabokrzycki.
— Co? Widziałaś go Wacpani?
— A jakoż? Tylo co wychodzi odemnie.
— I on widział Pana Kaźmiérza?
— Widział, i bez niego Pan Kaźmiérz kazał się Wacpannie kłaniać, i prosił na Boga, byś jeno doczekała jego wyzdrowienia, a wszystko jeszcze po staremu się uda.
— Ach Boże! Boże! Ja jeno się bojam abym nie zwaryowała ze szczęśliwości. Tedy go nie zabili? Ale zawdy poranion okrutnie.....
— Medyk powiedział, co za kilka niedziel Pan Kaźmiérz siądzie na koń.
— Ale gdzież on leży? Ach Jezu, żeby to ja mogła jemu rany opatrować, ziółeczka podawać, jako żonie się godzi! A tu nic, ach nieszczęście!
— Nie blasfemuj Hedwiga, już zapominasz jaka to łaska Boska że on żyw. Owóż teraz powiem rzeczy kolejką. Jak oświtło, a Bramy otwarli, tak i puściłam onego utrapionego Maćka, co téj całéj biedy narobił.....
— To on narobił? I co on zrobił?
— A no, jak to czysty maciek. Za długo by mi gadać. Zgoła, musiały my go z Fruzią, bez całą noc w domu kryć. Świtem tedy dopadł konia i pojachał, bo chciałam aby chocia ego biédnego trupa ktoś przecie po chrześcyań-