szlub. A tu Pana Młodego wnoszą jakoby na marach. Tedy lamentują. Ale Ociec Błażej to wielki medyk, ten wziął Pana Kaźmiérza do swojéj komórki, a tam jak zaczął obmywać, obmacywać i świdrować, tak i wyjął oną paskudną kulę.
— Co? Wyjął! I ona go tam wewnątrz nie popsowała?
— Trocha, wszelako nie na śmierć, bo nie poszła durch bez piersi, jeno jakoś boczkiem, tak co między żebrami gdzieś utknęła. Ociec Błażéj powieda co wszystko w nim całe, jeno się tam trocha krwie natoczyło, i boi się jakowejś inflammacyi, ale powieda, niech jeno chory spokojnie poleży miesiączek abo dwa, to potém pójdzie do szlubu zdrów jak rydz.
— Ach, miesiączek abo dwa! Toż wieki! A jak przyjdzie owa inflammacya?
— E..... nie przyjdzie, ale na to aby nie przyszła, trza choremu — jako mówi Ociec Błażej — wielkiego silencium i wesołéj myśli. Nie pozwala nawet aby go ruszono z łoża. My tedy z Panem Oberszterem uradzili tak: że on ostanie się w klasztorze, ale że to będzie wielki sekret, i że będzie poczytan za umarłego. My będziemy po nim płakały, i Ofiicyjery będą płakały.
— Czemu to ma być sekret?
— Bo jakby Pan Schultz wiedział że on żyw, toby ciebie zamknął nie tu w téj komorze, ale w jakowym lochu, abo jeszcze by co tchu sprowadził Ministra, i jutro przez gwałt cię wziął za żonę.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/264
Ta strona została skorygowana.