Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/267

Ta strona została przepisana.

chodzi od bólu do wesela, to podskakiwała, to pośpiewywała, powtarzając:
— Kiej Pan Kaźmiérz żyw, to trza być jeszcze do ludzi podobną.
Pani Flora, która siadła tymczasem na krześle, przestrzegała:
— Jeno bez tych przyśpiewków i jubilacyi; nie przepominaj Wacpanna że Pan Kaźmiérz zabit, i że masz po nim płakać.
— A prawda, prawda, trza płakać, acz się już i niechce. No, a tera i sukienczynę zwlekę, bo ta krew już mi cuchnie do mdłości. Wiész Wacpani, ten mętlik; już się na nic nie zda, chyba na fartuchy dla Miny. Mała szkoda, feralna to była szatka. No, a z téj krézeczki to już jeno strzępki.
— Musiał cię porządnie Pan Rajca natargać.....
— O joj ! Okrutnie. Jużem się dławiła jako ten wisielec. Żeby kréza nie była prysła, to byłby mię zadusił na śmierć.
Hedwiga rozpowiadała to wszystko z życiem, wpół ze śmiechem, ale tu nagle syknęła, rękę zacisnęła na piersiach, i głos jéj znowu zrobił się płaczliwy.
— Matko Najświętsza! A to nieszczęście!
— Co znowu się stało?
— Mój Szkaplirz! Mój kochany Szkaplirz!
— Zepsował się?
— A jakoż? Pan Majster go zepsował. Widno, jak ciągnął za krézę, tak i sznurka nade-