Wesele.
Co u licha? Czy tu mór wszystkich powybijał, czy co? Maciek, zajrzyj-no do któréj chałupy, i koniecznie dostań mi języka.
— Juz ja, prosę Waséj Miłości, kręcił się po niejedném obejściu, i raz doślipił ja maluśkiego chłopacynę, ale i ten mi ucik i psepad za chliwkiem. Juz mię się wsyćko tera nie dazy, juz takowa klątwa Pana Boga cięży na mnie, obzydłym gześniku.
— A nie desperuj-że tak ciągle Maćku. Wszakci nawet ja, człowiek, jużem ci darował, a jakożby Pan Bóg niemiał darować? Może to właśnie było w Boskiéj woli, aby rzeczy na tę niespodzianą figurę się uformowały? Obaczym to zara, już ja ledwie dyszę z impatiencyi, jeno mi nie chlipaj wciąż nad uszyma, bo mi na prawdę zbrzydniesz.
Tak Pan Kaźmiérz rozmawiał, jadąc na tęgim bułanku, przez wieś dużą i porządną, ale