Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/280

Ta strona została przepisana.

chał i szlub wziął szczęśliwie. Poczekaj, niech on skona, to my tobie damy!
Nakoniec Maciek zrozumiał, i odtąd wpadł w nieopisaną rozpacz, nie nad sobą, ale nad swoim panem.
— Zabijta mię jak psa! — Wołał dzień i noc. — Ja niegodzien żywota! Obwieśta mię tu zara na wiezycy!
I rozbijał się po całym klasztorze, głową tłukł o mury, jadło i napój odpychał, a gdy choremu niemógł służyć, bo i Pan Kaźmiérz nie znosił jego widoku, Maciek siadł pode drzwiami celi, wzdychał, szlochał, każdego z wychodzących błagał o wiadomość, i wciąż powtarzał:
— On juz niezyw! Pewnikiem niezyw! Pokażcie mi wzdy jego mogiłkę! Ja tam się zawlekę, i zdechnę jak pies.
Nakoniec Ojcowie Cystersi, ulitowali się tak wielkiéj boleści; zaczęli tłumaczyć Maćkowi, że gdzie nie było złéj woli, tam niéma i grzechu, że pan ozdrowieje, nawet już miewa się lepiéj. I oficerowie wzruszeni, przestali fukać na biédaka. W końcu i sam Pan Kaźmiérz, po kilku naradach z dominikańskim Ojcem Damianem, kazał Maćka zawołać, i przypuścił go napowrót do służby, a w połowie i do swojéj łaski.
Wszelako łzy Maćkowe jeszcze nie przestały płynąć; jeżeli już nie płakał ze zgryzoty nad chorobą pana, to płakał z rozczulenia nad jego wspaniałomyślnością; ile razy otrzymał słowo lub spojrzenie, zaraz rozkwilał sié jak dziecko, i te-