Tu starszy jakiś gospodarz pokłonił mu się do strzemienia.
— A to proszę Puna Pułkownika, tu som gody. Pan Rotmistrz się żeni.
— Co za Rotmistrz?
— Ode pancernéj choręgwi.
— No tak, ale co za jeden zacz?
— Jakoż to, co za jeden? To Pun Starościc, nasz młody dziedzic.
— A tom trafił, jak kulą w płot! Pewnie Pan Starosta ociec, w kościele?
Chłopi spojrzeli po sobie drwiąco. Gospodarz pokręcił czapkę w rękach, i znów mówił,
— Pun Pułkownik z za morza puno jadzie, kiéj pyta o Puna Starostę.
— Bo co? Czy go tu niéma?
— Jest-ci, jeno tam kole kościoła pod krzyżem leży wznak, i śpi już całkie dwanaście roków.
— Co? Starosta nieżyw? Oj, to źle. No, a Pani Starościna, także już nie żywię?
— A Boże broń! Bez uroku mówiący, żywa ona jeszcze, ale jeno bez pół, bo jak pochowała Puna Starostę, zara ją paralusz ruszył. O, widzi Pun Pułkownik tam za bramom pański dum? Una tam siedzi na gonku; niemogła nieboga puńść do kościoła na szlub synaczka, jeno sę kazała wytoczyć przede próg, i czeka z chlebem i solom. Widzita? Kole niéj Rękodajny, co to Paniom ongi prowadzał, a tera jeno przeciąga jom z ławą. I Pun Marszałek stoi tam, i jensze wielgie ludzie dworskie.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/283
Ta strona została przepisana.