Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/286

Ta strona została przepisana.

płaskiéj głowie; w te to koronę była nasypana sól, biała i czysta jakby garstka śniegu.
Pan Kaźmiérz wpatrując się z bramy w nieruchomy ów obraz, pomyślał sobie niewesoło:
— Szkoda! Jeśli ta białogłowa niemoże ni się ruszać ni gadać, to niewielką będę miał z niéj pociechę.
Ale natychmiast otrzymał pocieszenie, bo w tejże saméj chwili Starościna wyciągnęła rękę, wskazała na bramę, i zwróciwszy się do Rękodajnego, żywo cóś mówiła.
Przemówienie jéj tyczyło się właśnie Pana Kaźmiérza.
— Jeszcze ktoś..... ale co to za jeden? Przypatrz-no się Asan, kto to taki? Ja nie poznaję..... czy i oczy już mi się psowają?
— Nie Mościa Pani Starościno, to nie żaden z gościów. Nie znam go..... Zakurzon, jakby sto mil ujachał. Ach, a ten pachołek za nim, istny kundel. Jakieś ludzie podróżne.
Marszałek szarpnął wąsa i sarknął:
— Ale że też tak wali prosto we dwór, choć widzi że u nas gala?



Istotnie, podróżny walił prosto przed ganek.
Służba, sądząc także iż to który z gości, wybiegła na wyskoki, konie wzięła do stajen, a Maćka do czeladni.
Tymczasem Pan Kaźmiérz już stał na ganku, kłaniał się i mówił:
— Do stóp IMci Pani Starościny ścielę się