Pan Kaźmiérz niemógł dosiedziéć na ławie. Niecierpliwość go podrywała. Posłyszawszy że «długo jeszcze przyjdzie czekać», postanowił bądź co bądź przyjść do rzeczy, a na początek choćby tylko nawiązać zerwaną rozmowę.
— Tandem tedy — zapytał — syn IMci Pani Starościny żeni się. Wolnoż mi wiedzieć z kim?
— Z moją córką.
Na tę odpowiedź, osłupiał.
— Przebóg! Syn, z córką? Jakoż to może być?
I spojrzał po wszystkich obecnych pytająco, bo zaczął podejrzewać czy ta chora niewiasta, nie jest na umyśle pomieszaną? Ale oczy domowników pozostały spokojne.
Starościna, wyrwana przez jego wykrzyk z roztargnienia, uśmiéchnęła się i rzekła:
— Daruj Waszmość. Wyszło mi z głowy, że człek obcy niemoże wiedziéć rzeczy, o jakiéj wié tutaj cała okolica. To nie moja rodzona córka, jeno sierotka przygarnięta od maleńkości, ale ja ją tak zawdy nazowam, bo téż ją i miłuję nieomal jakby swoją, i wielką pociechę sprawia mi teraz Władek, że mi ją daje za synowę.
— A! Tak, to rozumiem. — Odparł Pan Kaźmiérz, i, rad że może zbliżyć się do celu, dodał:
— Ale Waszmość Pani miałaś i rodzoną córkę?
Starościna po raz pierwszy spojrzała na niego uważniéj.
— A!.... Waszmość to wiész? Tak.... miałam rodzoną..... i niémam!
— Dawno to Pani Starościna ją straciła?
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/288
Ta strona została przepisana.