Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/290

Ta strona została przepisana.

Starościna przez chwilę nic nie odpowiadała, tylko dwie łzy zaczęły spływać po dwóch bruzdach, wyoranych już płaczem na jéj twarzy.
Pan Kaźmiérz odwrócił oczy, skręcił się na ławie, i pytał:
— Ale jakoż to Waszmość Państwa dosięgła ta dezolacya? Tatary pono nigdy jeszcze nie zapędziły się aż tutaj?
— A!.... Bo téż to porobiła się istna fatalność. Ja Waszmości opowiem.
Tu Starościna przestała patrzéć w ulicę lipową, i porwana przedmiotem, który widocznie nad wszystkiém innem górował w jéj duszy, poczęła mówić z żywością:
— To było tak. Ja won czas wybrałam się do mojéj Pani Matki, co mieszkała daleko, za Lwowem.....
— Do Pani Podkomorzyny Strusiowéj?
— A! Waszmość i to wiész? Tak, właśnie. Owóż tedy tam Pan Bóg dał mi szczęśliwie córeczkę, oną biedną Marysię.....
— Aha! Więc jéj było, Marya.
— Maryanna. Marysia. Potém długo przyszło mi leżeć w chorowaniu..... Ze mnie zawdy była stękliwa chérlaczka. Już taki boży dopust. A chciało mi się wracać, bo tu doma ostał się Władek, starszy o całkie dziesięć lat od Marysi. Musiałam ostawić go, wedle uczenia, przy mądrych preceptorach. Aż tu donoszą mi że Władek zachorował. Wtedy już ani mię utrzymać. Jachałam tedy co tchu do téj tu Dobrowoli, a Marysię ostawiłam u Pani Matki, bo z takiém sub-