Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/292

Ta strona została przepisana.

Kaźmiérz. — I jam tam był, i mnie tam swoi poznali.....
— Ach, czemuż ja nieszczęsna wcześniéj tam nie byłam? Ale to tak daleko z Dobrowoli! A i nie zaraz ja ztąd wyjachałam, bo wieści latały sprzeczliwe, a potém szukałam Pani Matki, tak, że kiedy przypędziłam do Lwowa, to na Rynku już nie było ani jednego dziecka. Wszystkie porozbierali ludzie, porozwozili Bóg wié gdzie? Chodziłam, szukałam, czego to matka nie wyrabia? Kto jeno wziął wonczas jaką sierotkę, to musiał mi ją pokazać. Wpadałam do ludzi jak waryatka, wszędzie się pytam: «Nie widzieli wy takiéj gładziuchnéj dzieciny, z niebieskiemi oczkami, ze złotemi włoskami, w niebieskiéj sukienczynie ze złotą forbotką? (Bo tak ją zawdy przybierałam.) Gdzie tam! I nie, i nie! Sto i tysiąc dzieweczek przepatrzyłam, żadna nie moja Marysia! Nakoniec i szukać już gdzie nie było, i nadzieje zaczęły wątléć. Wszyscy mi gadali, jako pewnie poganie głodem zamorzyli to niebożę, abo i zarżnęli w popłochu, bo najdywano w pogoni wielką moc zarżniętych, które oni woleli zakłuć niżeli żywcem porzucić. Takowy to dyabelski naród. Ach, Panno Najświętsza! Tak tedy powoli, przyszło wracać doma bez Marysi, jako z najcięższego pogrzebu. Po drodze, jeszcze raz niby coś dobrego błysnęło: w jednéj chałupie pod lasem, jest — powiadają ludzie — jakowaś dziewczynina odbita od pogan. Tedy wchodzę tam: czysta prawda. Była tam chłopka, biédna wdowa, co poszła sama zaraz na pobojowisko,