rzekła, patrząc w Pana Kaźmiérza wzrokiem badawczym i jakby rozżalonym:
— Aleć to dziwna dziewka z téj Marysi.... Tyle czasów miała tę kartkę, i nie dała nam nijakiego sygnału? Tyle czasów my się nacierpieli!
— Oh! Pani Starościno! — Zawołał Pan Kaźmierz. — Ona nic nie winna. Ona miała Szkaplirz, ale niewiedziała czy tam jakowa kartka siedzi. Ktoby to mógł zgadnąć? Dopiero niedawniuchno, trafił się osobliwszy casus, że Szkaplirz jéj rozerwano, i w onczas dopiero sekret wyszedł na wierzch.
— Ale czemuż ona sama nie zjachała do mnie? Czy chora, czy co?
Pan Kaźmiérz zakłopotany, przez chwilę się wahał.
— Mościa Dobrodziko, długo by to gadać..... Chora, nie. Owszem, zdrowiuchna, gładka jak trzy aniołki, a dobra jak sześć, i słodka, i figielna, tandem, rajski przysmak. Ale to właśnie sęk że przysmak, bo i ten łakomiec Schultz to widzi, i jak teraz owdowiał, tak ją chce za żonę....
— Co? On? Ten Szwab, z procederem?
— On, on. To téż jakem na to patrzał, to mię taka cholera wzięła, że mu pannę wykradłem z domu precz.
Pani Starościna zmieszała się. Rumieńce wyskoczyły na jéj wyschłe policzki.
— Panno Najświętsza! — Wybąknęła. — I ona dała się wykraść? Czy ona ma dla Waszmości.... jakowyś.... godziwy affekt?
— Pani Starościno! Niezasłużon jeno szczęśliw bierze. Niewiem za co Pan Bóg mię fawo-
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/299
Ta strona została przepisana.