tych i srebrnych forbotów, przytém tęgie brokadye i miękkie dywtyki, bo tam długim szeregiem, jechały starsze i młodsze niewiasty, a z niemi najpoważniejsze męzkie głowy, Pan Wojewoda, bliski krewny Starościny, dwóch Kasztelanów, Podkomorzy, miejscowy Proboszcz, i różni inni duchowni, sproszeni na tę uroczystość. W koło kolasek jechało jeszcze konno mnóstwo mężczyzn, za niemi tłum widzów zwijał się powoli z dwóch brzegów gościńca, i coraz nowe ogniwa dowiązywał do weselnego łańcucha.
Kiedy cały ten orszak, pod promieniami zachodzącego słońca, zaczął migotać, i płynąć i szumieć, Panu Kaźmiérzowi stojącemu na ganku, wydało się, że stoi na pomoście «Łabędzia», i widzi lecący ku sobie, roziskrzony wał morski. Jedną ręką przysłonił oczy, drugą rękę podniósł i wykrzyknął:
— A to mi wesele! Jeszcze lepsze niż tamte Gdańskie. To mi po rycersku, po naszemu!
Już też okrzyki dopłynęły do bramy.
Janczarowie rozstąpili się, stanęli przy dwóch wjazdowych słupach, i Brożek pierwszy wleciał na dziedziniec, a Hymen i Amor tak dzielnie pokierowali końmi, że choć w pełnym pędzie okrążały trawnik, przecież przed gankiem stanęły jak wryte.
Pan Młody wyskoczył na stopnie, (które nie były otwierane, ale wisiały nieruchomie, jak trzy pudła, kobierczykiem obite), chwycił Pannę
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/305
Ta strona została przepisana.