kitnych oczach Pana Młodego, także cóś przeświécało, jakby szklące się krople.
Krysia nie płakała. Nigdy ona do łez nie była skora, tylko w oczach jéj, głęboko, robiły się łyskania, i w piersiach podniesionych serce biło młotem.
Teraz ona chwyciła ręce Kaźmiérza, i pytała z rodzajem struchlenia:
— Mówże! Rodzice, żywe? Bracia, żywe?
— Pan Ociec żyw, dzięki Bogu. Pani Matka..... ach, Pan Bóg dawno ją wziął do swojéj chwały. O czemu téż to nie dożyła? I Stasio, i Adaś, téż. Śpią oba na stepach, gdzie kości położyli w srogich potrzebach z poganinem. Zawsze gadali jako idą pomścić się za Krysię. A tymczasem ona żywię! Ach, co to Pan Miecznik, Pan Ociec powié jak obaczy?
— I gdzież on jest? Gdzie Ociec?
— W Czarnorudce.
— Ach, Czarnorudka! Tak! Tak..... to tak się nazywało..... Ja przez te wszystkie lata szukałam onéj nazwy, chodziła mi po głowie, a nie chciała wyjść..... Czarnorudka! I Ociec sam jeden tam siedzi?
— A sam. Nieraz mawiał: «Żeby jeno Krysia przy mnie była, tobym ja wszędy miał raj.» No, i będzie miał raj!
Gdy tak zamieniali coraz cichsze zwierzenia, przerywane tylko słowami Starościny i Rot-
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/313
Ta strona została przepisana.