Pan Rotmistrz wyszedł ostatni, lecz zanim nogę włożył w strzemię, wrócił się raz jeszcze na schody, porwał żonę w objęcia, i głośno ją wycałowawszy, zawołał:
— Nie zapomnij-że mnie, moja panno.
Krysia nie broniła się tym razem, oddała mężowi uściśnienie, i odparła śmiało:
— Będę na Pana mego czekała w strapieniu jakoby wdowa, i da Bóg rychło go pozdrowię w radości, jako wierna sługa.
Wielkie okrzyki potwierdziły to małżeńskie pożegnanie, kapela huknęła, dano jeszcze salwę z moździerzy, i wśród téj wrzawy świątecznéj, ruszyło małe wojsko, przodem panowie, za niemi szereg hajduków, kozaczków i przeróżnych pachołków, niby obozowych ciurów.
Długo jeszcze, wśród różowéj łuny, można było widziéć, jak zdaleka czapkami się kłaniali. Z dziedzińca odpowiadano im chórem życzeń i wiewaniem chustek, ale gdy znikli na skręcie pod gajem, zrobiło się między gośćmi zamieszanie.
— Pani Starościna omglała!
— Nie dziw, od emocyi.
— Wody! Larendogry!
Podano różne flasze, a Krysia, na któréj ramieniu zwisła głowa zemdlonéj, cuciła Dobrodziejkę, to kordyałem, to serdeczném słowem:
— Nie troskajcie się, Pani Matko! Patrzcie jeno w jakiéj oni jubilacyi odjeżdżają. To szczęśliwy prognostyk. Dalibóg szczęśliwy.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/333
Ta strona została przepisana.