Grubasek uległ tak wielkiemu wzruszeniu, że chwyciwszy za poręcz jednego z bliskich ganków, przysiadł na kamiennéj kuli, cały drżący jakby zimnica nim trzęsła.
— A widzisz? — Zawołał jeden ze stojących, kiwając mu palcem przed oczami. — Widzisz jakowy to affekt u tego kawalera, kiedy nawet z pod ziemi wrócił, ażeby salwować swoją pannę.
— A juści. — Szeptał Grubasek. — Dyć on! Jak Boga kocham zmartwychwstały! I nawet nieznać jako w ziemi leżał? Jeno kruszynę przybledniejszy.
Podczas gdy Kuba dziwił się, jakim sposobem ten zabity wyszedł z trumny taki zdrów i strojny, młodzi ludzie wziąwszy między siebie nieboszczyka, z wielkiemi śmiéchami przeszli na drugą stronę ulicy, wstąpili na ganek Bursztynowego Domu, i już jeden z nich bił kołatką, a jeszcze Pan Burmistrz powtarzał błękitnookiemu:
— Jeno supplikuję abyś Waszmość mitygował rankory, bo jabym rad wszystko spacyfikować. Nasz Herr Schultz nie taki bies, jak go malują. Polityką z nim wszystko nadrobi.
— A no, obaczym co dziad powie. I jaby rad pacifice zakończyć, jeno wżdy niech nam się Niemiec okóniem nie stawi, bo juści krew nie woda.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/338
Ta strona została przepisana.