W téj chwili Mina odsunąwszy rygiel, wychyliła swoją twarz wiecznie spłoszoną. Ale widok Pana Freimutha ją rozjaśnił.
— O Jezu! Pan Burgemeister! Jakoż my to dawno gościa tak wielkiego nie widali! A toż Meister będzie kontenty!
— A gdzie Meister?
— Jak zawdy, na pierwszym treppie, dłubie wedle swoich kamyczków.
Ale w téj chwili, spostrzegłszy gromadę mężów, tłoczącą się do progu, spojrzała z trwogą na Burmistrza.
— A to co za Herry? Czy wedle bursztynów?
— Puszczajcie ich matko śmiało, to piękna kompania, któréj spieszy się do Pana Rajcy.
Mówiąc tak, Burmistrz szedł ku schodom, ale nagle stanął w pół sieni, zdumiony zaszłemi w niéj zmianami.
Ze ścian zwieszały się, na wpół poprzyczepiane kobierce i zapony, które, uwijający się po drabinach robotnicy, rozmierzali i przybijali. Wszędzie leżało pełno pak, zawiniątek, a zwłaszcza grubych wieńców z gałęzi sosnowych i modrzewiowych; niektóre już były rozpięte na zaponach; inne wplatano w poręcze schodów, tak, że woń choiny wszędzie się rozchodziła.
— Co to za preparacye? — Spytał Burmistrz.
— A no co? Na jutrzejsze wesele. Dziś jeno zieleń wieszamy, ale jutro to będzie i kwiatów huk.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/339
Ta strona została przepisana.