Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/366

Ta strona została skorygowana.

wrócić, ani małżonki śpiącéj na Czarnorudzkim cmentarzyku, ani dwóch synów śpiących pod kopcami dalekich pobojowisk. Ależ Krysia, ta Krysia opłakana, szukana, ukochana, odnalazła mu się, i jaka! Piękna, bogata, szczęśliwa, poczciwa. I syn oto, postanowiony tak świetnie, jak się ojczulkowi wcale nie marzyło. I prawdę mówiąc, miał już nie jedną córkę, lecz dwie córki, nie jednego syna, lecz dwóch synów, a wszystko to kochało go, i służyło mu na wyścigi, tak jak lubił, z «moresem» i wesołością.
Pani Starościnie także nic już niemogło przywrócić, ni srodze zamordowanéj matki, ni przedwcześnie zmarłego męża, ni straconego bez ratunku zdrowia. Ale Bóg przywrócił jej Maryśkę, czy Jadwiśkę, (bo i tak i tak ją nazywano,) i tą jedną gwiazdą, rozjaśnił cały wieczór jéj żywota.



Już to trzeba przyznać, że owe przedweselne tygodnie oczekiwania na córkę, były dla Pani Starościny strasznemi. Nietylko bowiem pożerała ją niecierpliwość macierzyńskiego serca, połączona z niepokojem o skutek wyprawy, ale trapiły ją i różne inne postrachy. Bała się mianowicie, (i z Krysią często dzieliła tę obawę,) czy Władek jéj nie przywiezie jakiéj sztywnéj, pospolitéj mieszczki, o pojęciach i nawyknieniach, nielicujących z ich starodawném życiem? Lękała się jeszcze bardziéj, czy nie przywiezie jakiejś pół-Niemkini?
Pierwsze spojrzenie na rozkoszną buzię pa-