pewności, wyczekiwania na listy i wieści. Ale takiém życiem żyły u nas wszystkie ówczesne niewiasty. Marja-Hedwiga przyjęła je z odwagą, a na tę odwagę zdobyła się tém łatwiéj, że dziwnie szczęśliwe zwroty jéj dotychczasowych losów, dawały jéj ślepą ufność i w przyszłe błogosławieństwo Boże.
Ten pogodny pogląd sprawiał, że i na swoją przeszłość patrzyła teraz już tylko z uśmiechem. Obraz Pana Schultza, stawał przed nią w coraz łagodniejszém świetle; wspomnienie doznanych odeń ucisków, zacierało się z każdym rokiem, a jego zasługi występowały coraz jaśniéj. W tém poczuciu bezwzględnéj wdzięczności utwierdzała ją Pani Starościna, która niemogła myśléć bez rozrzewnienia o ludziach co uratowali jéj dziecko. Nikt-by na żadnym różańcu nie policzył wszystkich Mszy Świętych, jakie rokrocznie odprawiały się w Dobrowoli za duszę Pani Doroty Schultzowéj; był to dla prawdziwéj matki, jedyny już sposób odsłużenia się matce przybranéj. A i w rozmowach o Panu Schultzu, Starościna trzymała się tejże zasady co względem umarłych: «Aut nihil, aut bene,» i jeśli mówiła o nim, to tylko przychylnie. O jego niedoszłych zalotach nigdy nie wspominała. Czasem nawet bywało, gdy sam na sam siedzi z Miecznikiem, to powiada:
— Nie indygnuj się Waszmość na tego nieboraka. Wszakci on niewiedział z jakiego domu
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/369
Ta strona została przepisana.