Pewnego dnia, przyszedł list z czarną pieczęcią, gdzie Pani Flora donosiła, że Pan Johann Schultz rażony apoplexyą, niespodzianie zakończył żywot.
— «Medyki gadają» — pisała — «jakoby przez cerewizyę był spalon. Ale to azynusy. Wszakci tyle lat pijał, i nic mu nie było? Ja wiem, że jeśli co go spaliło, to jeno gorącość affektu dla mnie, bo jako żyję nigdym jeszcze nie widziała takiéj zacnéj passyi, i póki mi życia, póty po nim łzów i desperacyi.»
Poczém podpisano było:
«Niepocieszona wdowa,» i t. d.
Trzy panie, popłakały się serdecznie nad śmiercią byłego «Dobrodzieja,» nad jego niedoczekaniem Klejnotu, i nad opuszczeniem biednéj wdowy.
I znów Pani Jadwiga podała myśl, aby przynajmniéj Panią Florę sprowadzić do dworu Dobrowolskiego, już jeśli nie na długo, to chociaż na pierwsze miesiące żałoby. Pani Starościna mniéj chętnie tym razem przyzwalała, bo ją nieco straszył obraz owéj niewiasty, ale — nie było co mówić — i owa niewiasta przyczyniła się do szczęścia córki, więc napisano zaprosiny.
Przez długi czas nie było żadnéj odpowiedzi. Nakoniec przyszła, znowu z żałobną pieczątką, krótka i jękliwa.
Strona:Deotyma - Panienka z okienka.djvu/372
Ta strona została przepisana.