Czerwone światło latarni odbijało się jaskrawo w dwudziestu szpadach.
— No, mruknął Kerjean, jesteśmy zgubieni!... Szkoda!... Szczęście moje było widocznie zwodnicze...
Bandrille posłyszał te wyrazy.
— Zgubieni?... powtórzył. O! jeszcze nie!... panie Dawidzie!... Jest ich co prawda dwudziestu, ale kto wie, czy nas nie będzie wnet trzydziestu.
I głosem donośnym, którego echo rozległo się po sklepieniu sali, jak odgłos grzmotu, pan porucznik zakrzyknął:
— Do mnie!... towarzysze Pochodni!...
Przewidywania nie zawiodły Bandrilla.
Zaledwie roległo się jego wołanie: „Do mnie!...
towarzysze Pochodni!...“ gdy dwudziestu gości porzuciło kubki i fajki, i z dobytemi szpadami przedarło się po przez napastujących, ażeby stanąć obok Kerjeana, Bandrilla i Moralesa.
Szanse się zrównoważyły.
Walka była krótka, lecz krwawa.
Szpada Luca przeszyła jednego z przewódców spisku, rapir Bandrilla ugodził drugiego pomiędzy brwi i powalił na ziemię.
Ze strony towarzyszów Pochodni jeden tylko został raniony.