W epoce naszego opowiadania, w pośrodku ulicy l’Arbre-Sec, stała mała karczemka szczególniejszego pozoru.
Lubo znajdowała się w Paryżu, całkiem była po wiejsku urządzona.
Po wiejsku, powtarzamy, każdemu bo wiadomo, że nad brzegami Sekwany w Barcy, Rapee, Suresnes, przed każdą szynkownią był zawsze ogródek z altankami, gdzie mieszczanie stołeczni w niedziele i poniedziałki przybywali raczyć się świeżą rybą i lekkiem winem — otóż karczma przy ulicy l’Arbre-Sec, miała ten sam prawie pozór.
Mały ogród poprzedzał domek słomą kryty.
W ogródku tym znajdowały się klasyczne altanki ze stołami i ławkami z poczerniałego drzewa...
Po nad drzwiami na pół okrągłej desce wypipisane było:
Gospodarz był sam rybakiem i sam dostarczał klijentom swoim ryb w sieci łapanych.
Nazywał się Gorju, a lubo przeszłość dosyć miał wątpliwą, zażywał wszelako wcale niezłej reputacyi.
W lecie dobre robił interesy, ale całą zimę zaledwie koniec z końcem powiązać był w możności.