ga rumaka, osiodłał go, skoczył na siodło i przeleciał przez miasto niby huragan, zaznaczając drogę swoję masami iskier, krzesanych kopytami bijącemi w kamienie.
Za miastem zamiast zwolnić, przyśpieszył biegu, używając w tym celu zamiast szpicruty t. z. rożenka oficera marynarskiego.
Wiele na drodze z Brest do Paryża zamordował wierzchowców, sam tego nie wiedział.
Na wyjezdnem miał zaledwie kilka luidorów w kieszeni, to też zabrakło mu ich bardzo prędko.
Nie zważał na to wcale.
Przeszkody usuwał teraz groźbą, a w razie potrzeby i siłą, i gdyby był trafił na opór silniejszy jaki, byłby bez wahania, bez najmniejszego wyrzutu sumienia, położył trupem, sprzeciwiającego mu się zuchwalca.
W siedmdziesiąt dwie godzin od chwili, gdy panna de Simeuse położyła podpis swój na liście wzywającym Renégo, ten ostatni wjeżdżał już do Paryża.
We dwadześcia godzin po wyjeździe wiernego sługi z listem do Renégo, panna de Simeuse skinęła na matkę, która przy niej czuwała nieodstępnie.
Choroba biednego dziecka czyniła od wczoraj gwałtowne postępy.