Strona:Dom tajemniczy from Dziennik dla Wszystkich i Anonsowy Y1891 No98 p2 col1.jpg

Ta strona została skorygowana.

— Rozumiem, panie baronie!... odrzekł Coquelicot, wybiegając z przedsionka. Zrobi się, co tylko można.
Na podwórzu Coquelicot napotkał i zaczepił kilku lokai, ci mu powiedzieli, iż czarny pokutnik tylko co około nich przechodził, udał się na lewo i zdawał się poszukiwać swojej karety...
Coquelicot wyskoczył na ulicę; długi podwójny szereg pojazdów ciągnął się po obu jej stronach.
Bandyta powtórzył swoje pytanie stangretowi, który przypadkiem nie spał na koźle, a ten odparł z przekonaniem:
— Czarny pokutnik nie musi być ztąd daleko... poszedł w stronę placu Świętego Michała.
Coquelicot puścił się w pogoń.
Zaledwie uszedł z pięćdziesiąt kroków, gdy zobaczył, że jedna z karet wyjechała z szeregu i popędziła galopem.
Za karetą podążało dwóch ludzi, karzeł i olbrzym, mieli oni na sobie szerokie płaszcze i duże z galonami kapelusze, na oczy nasunięte.
Coquelicot wziął ich za lokai.
— Hej! koledzy, wołał cały zdyszany, nie wiecie, kto wsiadł do tej karety?...
— Może i wiemy, odpowiedział olbrzym.
— Nieprawda, że to szlachcic, w przebraniu czarnego pokutnika?...
— I to także być może, odpowiedział piskliwym głosem karzeł.
— Do pioruna, koledzy!... zawołał niecierpliwie Coquelicot, gadajcie, albo tak, albo nie; chodzi mi bardzo o stanowczą odpowiedź.