Dla ciebie, pod lampy ogniskiem,
haft ten układam jak obłok nietrwały
i sny zwołuję, co nad wrzosowiskiem
groźną litanię moich dni śpiewały.
Jakby to było, gdyby żałość brzóz
od miasta twego każdy pociąg wiózł?
Teraz gdy mądry spotkał mnie wróżbita
żaden podróżny nocą nie zapyta
dlaczegom księży ukochał nad wszystko
nie pamiętając twojego nazwiska?
Bo kiedy okrzyk ziemi strzela, jak petarda,
gdy czujnie trzeba ważyć srogość ludzkich praw,
anioł czarny porywa kruche ciało barda,
odpływa z nim spokojnie na lodowych krach.
I nie ma takiej siły coby piękność lotu
mogła przeciąć pociskiem nieznanego grotu.
I tylko czas ogromny źrenicami mierzę,
który kryją skrzydłami wielkie nietoperze.
Tobie żyjącej na dalekich kresach,
Bóg smutne gwiazdy na rzęsach zawiesza.
Lecz ja ci podam pierścień swojego zakonu. —
Panna zejdzie ze smukłych witraży,
takim snem nas zatruje, że aż po dzień zgonu
żaden z obcych aniołów śpiewać się nie waży.