Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/007

Ta strona została uwierzytelniona.

przeświecają tylko oczy, jego oczy: zimne, przebiegłe, wstrętne. I te usta... Jest w nich coś bezwstydnego, a te zęby, oczywiście sztuczne. Nie można chyba do niemal pięćdziesięciu lat zachować takich zębów.
— Mógłby być moim ojcem — przemknęło Murkowi przez głowę — jest stary.
I zaraz zaczął obliczać, że Nira przed trzema laty, kiedy bawiła przez całą zimę w Warszawie, nie była jeszcze pełnoletnia. A Junoszyc musiał mieć wówczas conajmniej czterdzieści pięć... Nonsens. Ale wczoraj w klubie wojewodzina — a taka dama musi się znać na tych rzeczach — powiedziała głośno:
— Pan Junoszyc może się bardzo podobać!...
I ta łatwość, z jaką wkręcił się odrazu do najlepszego tutejszego towarzystwa. Z samym wojewodą rozmawiał jak z równym, wepchnął się na polowanie do państwa Duksztów, obwoził po mieście generałową Zagajską, prezydenta Niewiarowicza omal że klepał po ramieniu. W niespełna dwa tygodnie! A u państwa Horzeńskich zachowywał się niczem we własnym domu.
Murek, chociaż od roku już tu mieszkał, chociaż zajmował w magistracie poważne stanowisko, a właściwie był prawą ręką prezydenta, do dziś dnia nie czuł się w sferze, w której się obracał, ani tak swobodnie, ani tak dobrze. Było to nad wyraz przykre, ale nawet w stosunku do Niry, nie umiał zdobyć się na taką zażyłość, do jakiej upoważniał go sam fakt narzeczeństwa. Zwłaszcza w obecności Junoszyca czuł się stremowany i pożerała go bezmyślna zazdrość.
A już w ostatnich dniach z trudem panował nad nerwami. W związku z przyjazdem radcy ministerjalnego na inspekcję, nie dosypiał, pracował od rana do późnej nocy, obiady jadał w biurze. Dwoił się i troił. Nie dla siebie zresztą. Chodziło mu o wykazanie, że przedmiot skarg i denuncjacyj, któremi klika starosty Bożymka zasypywa-