zaczerwieniony nos i jeszcze puszystszą strzechę siwych włosów.
— Jakże się odbył bankiet? — zapytał Murek.
Spodziewał się barwnego i dowcipnego sprawozdania, paru złośliwości pod adresem starosty i generała Zagajskiego, no, i dokładnego rejestru potraw.
Niewiarowicz jednak mruknął niechętnie:
— Tak sobie.
— Wojewody nie było?
— Był.
— Miał przecież wizytować błotowicki powiat?
Niewiarowicz wzruszył ramionami i nic nie odpowiedział. To już zastanowiło Murka:
— Pan prezydent miał może jakieś przykrości?
— Ja?... Cóż znowu — niepewnym tonem mruknął prezydent i nagle zirytował się: — A cóż to panu przyszło do głowy indagować mnie? Hę?
— Ależ, panie prezydencie?!... Ja wcale...
— Przykro mi, lecz muszę panu, panie doktorze, zwrócić uwagę, że wtrąca się pan do spraw, które nie mają nic wspólnego z pańskiemi obowiązkami urzędowemi. Tak! Właśnie to chciałem podkreślić.
Sapał i marszczył brwi, wreszcie zerwał się i zaczął chodzić po pokoju.
Murek szeroko otworzył oczy. Odkąd znali się, odkąd pracował z Niewiarowiczem, z tym człowiekiem życzliwym, grzecznym i lojalnym, nie słyszał od niego ani takiego tonu, ani takich słów. Lubił go właśnie za tę dobroć, za gładkość obejścia, za zgodność usposobienia, która często — niestety — posuwała się aż do ustępstw nielicujących z prezydencką powagą. Pomimo to cenił go, jako szefa, zachwycał się nim, jako rzeczywiście wspaniałym mówcą: żadna uroczystość w mieście nie obyła się i obyć się nie mogła bez mowy Niewiarowicza. Umiał wzniecać entuzjazm, rozwe-
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/013
Ta strona została uwierzytelniona.