cierpliwie, widocznie poirytowany długiem milczeniem zaskoczonego Murka.
— Nie, panie prezydencie, tylko doprawdy nie wiem, czy może nieświadomie uraziłem czemś pana prezydenta?
Niewiarowicz spojrzał nań zukosa i chrząknął:
— Nie, cóż znowu... Skądże... Tak... Skądże...
Był widocznie zakłopotany.
— Bo może — przemknęła Murkowi myśl — może pan nie jest zadowolony, że odrzuciłem... ofertę Junoszyca... Ale to nie wytrzymywało żadnej kalkulacji...
Niewiarowicz żachnął się:
— Ależ naturalnie. Bardzo słusznie pan zrobił. Tak! Ten cały Junoszyc... To wogóle jakaś nieciekawa, zdaje się, figura. Cóż znowu doktór mi z tem... wyjeżdża. Nie, pod względem uczciwości nie mam panu nic do zarzucenia!
Murek nie odrazu odnalazł sens ostatniego zdania. Połapał się jednak po chwili i zapytał wprost:
— A pod jakim?...
— Co za „pod jakim”?... — zdetonował się Niewiarowicz.
— Pod jakim względem pan prezydent ma przeciw mnie zarzuty?
Niewiarowicz otworzył usta, zakaszlał i niespodziewanie zaśmiał się jakimś nieszczerym, nie własnym śmiechem:
— Co pan, doktorze... che... che... che... Ja... zarzuty?... I nie nudźże mnie do licha — zniecierpliwił się znowu. — Co pan wogóle o tej porze robi w biurze?
— Podliczałem sprawozdania szpitala i wydziału opałowego — nie ukrywając zdumienia odpowiedział Murek.
Prezydent podniósł ręce:
— Otóż właśnie. Zawiele ma pan roboty... Tak. Oddawna myślałem o tem... Niech pan zaraz jutro zda Lassocie te dawne jego referaty, a rzeźnię i elektrownię Kubinowskiemu. Tak! Wystarczą panu wodociągi, kanalizacja i bru-
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/015
Ta strona została uwierzytelniona.