A ona uśmiechała się tajemniczo, opuszczała swoje długie, ciemne rzęsy, aż rzucały cienie na policzki, i mówiła:
— Jeżeli jest tak, muszę uważać pana za szaleńca.
— A jest tak właśnie? — pytał z niepokojem.
— Podobno prawdziwy mężczyzna najbardziej pragnie niebezpieczeństwa — odpowiadała wieloznacznie.
Po takich rozmowach dr. Murek nieraz godzinami leżał w ciemnym pokoju, rozważając każde słowo, przypominając każdy ruch jej głowy, każde spojrzenie. Przerażał się wówczas, swoją bezradnością wobec tej dziewczyny. Właściwie mówiąc, nic o niej nie wiedział. Była dlań wielką ciemnością, czy też wielką jasnością, przed którą stawał oślepły. Rozsądek podsuwał mu wygodne wytłomaczenie: jej pańskie wychowanie, owa sztuka, która banalnością słów, konwencją form, rytuałem zdawkowości opancerza człowieka i ubezpiecza jego istotę od badawczych spojrzeń, od przenikania nazewnątrz ech tego, co się w jego duszy dzieje.
Ale intuicja, a tę dr. Murek miał niemniej wrażliwą, nie dawała się zaspokoić tem jednem. Intuicja domagała się wstępu poza ów giętki a nieustępliwy pancerz konwencjonalnych formułek, przeczuwając za nim drugą i beznadziejną zaporę: — obojętność.
Dr. Murek nie chciał słuchać głosu tych zwątpień. Kochał, a jego miłość, jak każda miłość prawdziwa, pełna była wiary. Chciał Nirę rozumieć, lecz nie chciał jej analizować, chciał ją znać, lecz nie pragnął szperania w jej duszy, w jej życiu, ani nawet w jej przeszłości. Kochał ją tem prostem, silnem uczuciem, które nie tylko nie zaludnia wyobraźni potworkami trujących pytań, lecz gotowe jest do bohaterskiego optymizmu.
Widywał się z narzeczoną trzy, lub cztery razy na tydzień, zawsze w domu jej rodziców, lub zrzadka na przyjęciach u Niewiarowicza, wojewody, czy też u prezesa Sądu, Tołubińskiego. Nira bywała pozatem u swoich ciotek, krew-
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.