Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/028

Ta strona została uwierzytelniona.

względu na pana Junoszyca. Zresztą przypuszczałem, że wyjedzie. Niestety, nie mogliśmy przyjąć jego oferty...
Wydęła usta:
— Naturalnie. Ponieważ ja ośmieliłam się prosić pana o życzliwe ustosunkowanie się do tej sprawy... Naturalnie. O, nie, nie robię panu z tego zarzutu. W każdym razie już nigdy nie spróbuję obarczać pana swemi prośbami.
— Ale, panno Niro — zaśmiał się szczerze, — osobiście dla pani gotów byłbym ponieść największe straty, ale magistrat i miasto nie są moją własnością. Czyż pani nie bierze tego pod uwagę, że...
— Że pan chciał jaknajprędzej wykurzyć stąd człowieka, mając doń doprawdy bezzasadną niechęć. Owszem. Ale zapewniam pana, że to nie jest fair. Nie jest fair. I jeszcze panu powiem, że mężczyzna tego typu, co pan Junoszyc, nie potrzebuje ani mojej, ani niczyjej obrony. O, kto jak kto, ale on napewno nie!
Murek poczerwieniał. Chciał przekonać ją, że na odmowną decyzję w najmniejszym stopniu nie wpłynęły pobudki osobiste, chciał jaknajostrzej przywołać ją do porządku. Gorycz, oburzenie i ból, tak mu jednak skotłowały myśli, że tylko przygryzł wargi i spojrzał narzeczonej w oczy.
Zreflektowała się i machnęła ręką:
— Zresztą, co to mnie obchodzi. Mam wszakże nadzieję, że zmieni pan swoją metodę postępowania w stosunku do mnie w wypadku, gdybym została pańską żoną.
— Jakto... w wypadku? — wykrztusił i tak zbladł, że uznała za stosowne złagodzić sytuację:
— Gdy zostanę pańską żoną.
Gwałtownie chwycił ją za ręce:
— Panno Niro, Niro, błagam panią, niechże pani ma trochę dla mnie litości, odrobinę... serca... Pani nawet nie może sobie wyobrazić, jak panią kocham... jak...