— W tem musi coś być — powtarzał w myśli — musi coś być.
Po kwadransie dzwonek zabrzęczał trzykrotnie i Murek natychmiast wszedł do gabinetu. Niewiarowicz z ponurą miną i jakby ociągając się, podał mu rękę zza biurka.
— Dziwię się bardzo — zaczął oschłym tonem — że zaniedbuje pan swoje obowiązki. Nie mogę tolerować tego, bym musiał w godzinach urzędowych szukać swoich podwładnych po całem mieście.
— Byłem w Izbie Skarbowej, panie...
— To już nie należało do pana. O ile się nie mylę, wydałem panu wczoraj polecenie przekazania spraw podatkowych właściwemu referentowi. Tymczasem był pan łaskaw nie zastosować się... Tak... Zlekceważyć moje zlecenie. Ani pan Lassota, ani pan Kubinowski nic od pana nie dostali. To jest przeciwne mojemu pojęciu o porządku.
— Panie prezydencie. Bardzo przepraszam, ale sądziłem, że to nie jest aż tak pilne. Pozatem myślałem, że... zdawało mi się, że pan był zadowolony z mojego...
— Panie doktorze — przerwał Niewiarowicz — pan sądził, pan myślał, to panu wolno. Ale nie wolno panu ignorować moich dyspozycyj. Tak. Ma pan ściśle określony zakres spraw i proszę do nich wrócić. Jeżeli zaś to panu nie odpowiada... Ha... Wspominał pan, iż Czakowski ciągnie pana do siebie. Cóż?... W skarbowości można zrobić karjerę. Osobiście radziłbym panu... Tak. Tam dostałby pan etat...
Niewiarowicz dotychczas siedział nieruchomo i wyraźnie unikał wzroku Murka. Teraz wstał i zbliżył się do niego.
— Etatby pan dostał — powtórzył zachęcającym tonem. — Słowo daję, że życzę panu jak najlepiej. Jeżeliby pan chciał, to mogę nawet pomówić o tem z Czakowskim. Tak. Co?
Murek patrzał nań szeroko otwartemi oczyma:
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/033
Ta strona została uwierzytelniona.