dzasz o to, że się kogoś lękam?... Tak?... To jest, wybacz pan, bezczelność, panie Murek...
Z rozmachem uderzył pięścią w stos papierów, aż kałamarze podskoczyły na biurku.
— Nic mnie pańska przeszłość nie obchodzi i nic niczyje gadania — sapał, rozgarniając i burząc swoje siwe włosy, aż się nastroszyły i nad czerwoną od gniewu twarzą wyglądały, jak rozwichrzony srebrny płomień. — Pan nie masz nawet szacunku dla zwierzchnika. Tak. Ale ja panu zakazuję występować przedemną z czemś podobnem. Ja to wykluczam raz nazawsze.
Niewiarowicz dyszał ciężko i tak był podniecony, że bez celu przekładał i przestawiał gwałtownemi ruchami różne przedmioty na biurku. Cały ten wybuch był dla Murka niezrozumiały. Wspominając o bankiecie, nie użył przecie żadnego słowa niestosownego! Nie miał najmniejszego zamiaru urażenia prezydenta i milczał teraz, ostatecznie zdezorjentowany, chociaż ucieszył się tem, że owa opowiedziana przez Boczarskiego historyjka nie miała nic wspólnego z rażącą zmianą w ustosunkowaniu się doń Niewiarowicza.
Po dłuższem milczeniu Murek odezwał się:
— Bardzo przepraszam, panie prezydencie, nie miałem ani w myśli czemkolwiek pana dotknąć.
Niewiarowicz zakaszlał, mruknął coś pod nosem i pochylił się nad papierami.
— Zaraz, według życzenia pana prezydenta, oddam te referaty Lassocie i Kubinowskiemu.
— Niech pan przedtem mnie to pokaże — kiwnął głową Niewiarowicz.
Murek skłonił się i wyszedł. Z miny Więcka i maszynistek wywnioskował, że podsłuchiwali. Zresztą i podsłuchiwać nie potrzebowali. Prezydent krzyczał na cały gmach. W każdym razie odczuł wyraźnie zmianę swojej sytuacji.
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.