Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/042

Ta strona została uwierzytelniona.

łość i szczęście rodzące się pod dotykiem ręki... Pod każdym dotykiem, czy to będzie pieszczota, czy uderzenie...
Patrzyła wprost w oczy narzeczonemu, lecz zdawała się go nie widzieć i mówić, jakby do siebie:
— Miłość, to cierpienie, to upodlenie, to niewolnictwo... a przytem... nie przytem, lecz właśnie dlatego największa rozkosz! To wieczny, nienasycony głód, to przenikająca każde włókno tęsknota, tęsknota nigdy niezaspokojona, bo w najzupełniejszem zespoleniu żyje strachem przed następną chwilą rozstania. To żądza wchłonięcia, zjednoczenia się, zidentyfikowania... bodaj w śmierci.
Umilkła i szli obok siebie zamyśleni.
— Straszna to miłość — odezwał się po dłuższej przerwie Murek. — Straszna, drapieżna i krwiożercza...
— To prawda — przyznała poważnie.
— Może tak kochają dzicy ludzie, jacyś buszmeni, czy inni ludożercy — powiedział z uśmiechem.
Nira potrząsnęła głową:
— Nic pan nie wie! Ludożercy! Niech rozbiorą nas z tych sukien, z tych konwenansów, z przymusów dobrego wychowania...! Niech pozwolą każdej wykrzykiwać swoje najskrytsze pragnienia, a każda kobieta, słyszy pan, każda będzie buszmenką, bo każda tylko takiej miłości pragnie.
Murek oburzył się:
— No nie, na to się nie zgodzę. Pierwsza pani, panno Niro, nie byłaby zdolna do takiego... rozwydrzenia!
W jego głosie zabrzmiało tyle mocnego przeświadczenia, że spojrzała nań i wybuchnęła śmiechem.
— Ciekaw jestem, czy byłaby pani szczęśliwa, gdybym według tego przepisu uderzył panią! Ja przepraszam, ale to słowa pani.
Zaśmiała się jeszcze głośniej i długo nie mogła się uspokoić:
— Gdyby pan uderzył?... O, mój Boże... Nie, ja uduszę