Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ta też jest źle ulokowana.
— Nie powiedziałaby pani słowa „też”, gdyby... Tamta kobieta niegodna była nawet spojrzeć na panią. Była uosobieniem fałszu i brudu.
— O?... Uwodziła swoich pacjentów?
Murek nie odpowiedział, więc westchnęła i dodała:
— W każdym razie cieszę się, że dopuszcza pan możliwość istnienia kilku rodzajów miłości. Niech pan patrzy co za tłok!
Rzeczywiście w parku pełno było ludzi. Koncertowa koncha rozbrzmiewała dźwiękiem walca z płyty gramofonowej, spotężniałym dzięki wielkim megafonom. Na lodzie kręciło się kilkadziesiąt osób. Murek przypiął łyżwy narzeczonej i sobie. Ślizgał się dobrze, a chociaż zamało tu było miejsca do popisu jazdą figurową, Nira odrazu oceniła jego umiejętność.
Była wyjątkowo wesoła, rozbawiona, wyglądała ślicznie. Aż oczy rwała. Wszyscy znajomi i nieznajomi mężczyźni przyglądali się jej z nieukrywanym zachwytem. Co zaś najbardziej brało Murka i napełniało go dumą, to owa obojętność, z jaką Nira odnosiła się do całego otoczenia. Zdawała się nie spostrzegać strzelistych spojrzeń, zajęta wyłącznie sobą i towarzyszem.
— Co to jednak znaczy wychowanie, — myślał Murek — takt, umiejętność zachowania swobody przy jednoczesnem zignorowaniu zachwytów. To jest klasa panien z dobrego domu.
Przed dziewiątą odwiózł Nirę do domu. Na pożegnanie dowiedział się rzeczy przykrej.
— Jutro niech pan nie dzwoni — powiedziała — o jedenastej rano wyjeżdżam z mamą do Warszawy. Jeżeli pan chce, może pan przyjść na dworzec.
— Do Warszawy? — zmartwił się.
— Nie na długo. Dwa, trzy dni. Po sprawunki.