Pan Horzeński wyszedł doń w szlafroku i przywitał z ostentacyjnym chłodem:
— Dziękuję panu za życzenia, chociaż, przyznam się, nie spodziewałem się tej wizyty.
— Jakże, proszę pana — zaczął Murek, lecz Horzeński przerwał mu odrazu:
— Po tem, co pan nam zrobił... Nie, proszę pana. Nawet dziwię się, że uważał pan za możliwe zaszczycić mój dom.
Murek przestraszył się:
— A cóż ja zrobiłem?...
— Niezłe pytanie! — ironicznie zaśmiał się Horzeński.
— Zapewniam pana, że zostałem zredukowany bez żadnego powodu. Słowem honoru ręczę, że nie popełniłem najmniejszego nadużycia! Jeżeli zaś chodzi o to, że chwilowo nie mam posady... Jestem przekonany, że w najbliższym czasie coś odpowiedniego znajdę. W każdym razie córka szanownego pana, jako moja żona, proszę mi wierzyć, będzie miała byt zapewniony. Jestem młody, energji mi nie brak...
Horzeński niecierpliwie machnął ręką:
— A cóż mnie to obchodzi!? Do stu djabłów, co mnie obchodzi, czy pan masz posadę, czy nie?... Chyba nie imaginujesz pan sobie, że wydamy Nirę za pana?
— Ależ... ja nie rozumiem...
— Taki pan naiwny? A jeszcze doktór praw! Zaprzepaściłeś mi pan jedyną okazję ratunku! Ja tak panu ufałem, że sam już nie wtrącałem się w te rzeczy, a pan póty zwlekał z zakupieniem przez miasto Fastówki, aż pana wyleli! Ja omal tego życiem nie przypłaciłem, słyszysz pan?! Przez pół roku zwodzić, zwlekać... oszukiwać! Tak, bo to już oszustwo!... Jestem zrujnowany! Nie pozostaje mi teraz nic innego, jak z pudełkiem od sardynek iść pod kościół. No! Ja panu tego nie przebaczę. Wolno panu być głupcem, ale na własną odpowiedzialność. Teraz przepadło. Kupują już
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/055
Ta strona została uwierzytelniona.