grunty od wschodu. Jakiś tam Żelazikowski, hycel, parwenjusz, obłowi się.
Czerwony i wściekły potrząsnął nad głową Murka pięściami:
— I ja zaufałem panu!... Niedorajda! Zachciało mu się wywrotowej polityki!... Coś pan Hitlerem, czy Mussolinim, czy innym Witosem chciał zostać! Tfu!... I ja na Związku Ziemian muszę za takiego jegomościa oczami świecić. „Narzeczony pańskiej córeczki podobno w tajnych partjach rej wodzi...” Tfu! Jeszcze gotowi mnie posądzić, że z panem mam coś wspólnego!...
— Ależ... — próbował zacząć Murek, lecz Horzeński wrzasnął:
— W nosie mam pańską politykę! Ale jak ktoś chce coś robić, to niechże potrafi to ukryć! Rozumiesz pan?... A tak pana wyleli, a cała nadzieja na Fastówkę przepadła...
Rzucił się na fotel i sapał, ruszając gwałtownie wąsami. Murek tymczasem zdołał się opanować i powiedział spokojnie:
— Myli się pan. Nigdy ani panu, ani nikomu nie obiecywałem przeprowadzić w magistracie sprawy Fastówki.
— Jakto?...
— Nietylko nie obiecywałem, lecz najwyraźniej w świecie powiedziałem, że byłoby to wbrew interesom miasta.
— I cóż z tego, że wbrew? Mało to rzeczy robi się wbrew? Zbzikował pan chyba!
— Ale ja jestem uczciwym człowiekiem...
— Poczciwym — zjadliwie poprawił Horzeński. — I cóż pan z tej swojej uczciwości masz?... Co?... Wyrzucili pana za drzwi. I ani Fastówki, ani posady. Wyrzucili za drzwi... Fiut i niema.
Murkowi krew uderzyła do głowy:
— To się jeszcze pokaże!
— Niby co?
Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.