Strona:Dr Murek zredukowany (Tadeusz Dołęga-Mostowicz).djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

w zwyczajnem ubraniu, bez sękatej laski, którą postaroświecku można było, wbiwszy ostrym końcem w matkę-ziemię, podeprzeć się z biodra, a przedewszystkiem bez nastroju. Brak szerszego audytorjum i fatalna akustyka wysokiej, niemal kościelnej sali sprawiały, że zbiorowe posłuchania przypominały raczej równie dawnowieczną, lecz mniej atrakcyjną publiczną spowiedź powszechną. W dodatku i policjanci nie zawsze zdążyli tu na czas pozdejmować, lub poodwracać do ściany tabliczki z napisami: „Palenie surowo wzbronione”.
Toteż i petentów w zimie bywało mniej, niż zazwyczaj. Murek zastał w sali sześć osób, a po nim przyszły tylko cztery. Znał prawie wszystkich. Było kilku ziemian z odleglejszych powiatów, błotwicki hotelarz Majeran, osadnik wojskowy, kapitan Dorsz, dwaj chłopi w kożuchach i jakaś paniusia w wypłowiałem paletku i staromodnym kapeluszu.
Dr. Murek liczył na to, że wojewoda po znajomości nie odmówi mu osobnej audjencji. O to też tylko chciał prosić. Wyłuszczenie podobnej sprawy przy wszystkich byłoby niemożliwością. Wiedział jednak, że trafiwszy na zły humor wojewody — nic nie wskóra.
A wojewoda, jak na nieszczęście, wszedł pochmurny i zamyślony. Zdawał się nikogo nie spostrzegać, chociaż rzucił swoje głośne: „Witajcie”. Mruknął odniechcenia kilka zdań o mrozie i kradzieżach w lasach państwowych, paru słowami załatwił się ze zbrojeniami morskiemi Japonji i przystąpił do wysłuchania petentów. Na pierwszy ogień poszła paniusia, której chodziło o jakieś komplikacje z wdowią rentą inwalidzką, po niej hotelarz skarżył się na przodownika, który go gnębi mandatami karnemi, gdyż „ma ciągłe przyczepienie do mojej rodowitej żony, a una nie może na to patrzyć spokojnie”. Wśród ogólnej wesołości, wywołanej tą romantyczną historją, sekretarz zanoto-